Autor: Św. Padre Pio z Pietrelciny (1887-1968), kapucyn
Prawdziwym powodem, dla którego nie udaje ci się zawsze medytacja to ten: i nie mylę się! Zaczynasz medytować w rozproszeniu i niepokoju. To wystarczy, żebyś nigdy nie otrzymał tego, czego szukasz, bo twój umysł nie jest skoncentrowany na prawdzie, nad którą medytujesz i nie ma miłości w twoim sercu. Ten niepokój jest próżny. Z tego wyniknie tylko wielkie zmęczenie duchowe i pewien chłód w duszy, szczególnie na poziomie uczuć. Nie znam innego rozwiązania niż następujące: wyjść z tego niepokoju. Jest to jedna z większych przeszkód w praktyce religijnej i życiu modlitewnym. Niepokój nas pogania, byśmy się następnie potknęli.
Naprawdę nie chcę cię zwolnić z medytacji, tylko dlatego, że wydaje ci się, że nie masz z niej żadnych korzyści. W miarę jak zrobisz pustkę w tobie i pozbędziesz się tego przywiązania w pokorze, Pan obdarzy cię łaską medytacji, którą trzyma w swojej prawicy.
Kto nie zna Boga, chociaż miałby wielorakie nadzieje, w gruncie rzeczy nie ma nadziei, wielkiej nadziei, która podtrzymuje całe życie (por. Ef 2, 12). Prawdziwą, wielką nadzieją człowieka, która przetrwa wszelkie zawody, może być tylko Bóg – Bóg, który nas umiłował i wciąż nas miłuje „aż do końca”, do ostatecznego „wykonało się!” (por. J 13, 1; 19, 30).
Kogo dotyka miłość, ten zaczyna intuicyjnie pojmować, czym właściwie jest „życie”. Zaczyna przeczuwać, co znaczy słowo nadziei, które napotkaliśmy w obrzędzie Chrztu: od wiary oczekuję „życia wiecznego” – prawdziwego życia, które całkowicie i bez zagrożeń, w całej pełni, po prostu jest życiem. Jezus, który powiedział o sobie, że przyszedł na świat, abyśmy mieli życie i mieli je w pełni, w obfitości (por. J 10, 10), wyjaśnił nam także, co oznacza „życie”: „A to jest życie wieczne: aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (J 17, 3). Życia we właściwym znaczeniu nie mamy dla siebie ani wyłącznie z samych siebie: jest ono relacją. Życie w swojej pełni jest relacją z Tym, który jest źródłem życia. Jeśli pozostajemy w relacji z Tym, który nie umiera, który sam jest Życiem i Miłością, wówczas mamy życie. Wówczas „żyjemy”.
Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; sami nie weszliście, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli. Łk 11, 52
Kościół, idąc za Chrystusem, naucza prawdy, która nie zawsze jest zgodna z opinią większości. Słucha on głosu sumienia, a nie siły, i w ten sposób broni ubogich i pogardzanych. św. Jan Paweł II
Pan Jezus znowu biada… dziś szczególnie mam wrażenia upomina za wszelkie grzechy zaniedbania, wyniosłości, nieposłuszeństwa, zgorszenia…
Jeśli masz jakąkolwiek władzę i to wcale nie chodzi o nie wiadomo co, bo przecież nawet będąc rodzicem masz władzę nad swymi dziećmi, że już nie wspomnę o relacji szef-pracownik, czy pracownik-pracownik, zastanów się, czy zawsze jesteś ok. wobec tej drugiej strony, czy Twoja postawa buduje, motywuje i wspomaga tę drugą osobę, czy raczej wręcz odwrotnie?
Pewnie, że można by tutaj powiedzieć, że Pan Jezus z całą pewnością zwracał się tylko do uczonych w Piśmie, czyli naszych teraźniejszych kapłanów i pasterzy, jednak czyż nie wszyscy jesteśmy posłani “idźcie i głoście”?!
Czasem zastanawiają mnie postawy niektórych kapłanów… hm… z ludu wzięci… ale to nie upoważnia nikogo z nas do osądzania, a tym bardziej do powielania kiepskich wzorców.
Trzeba nam modlić się za kapłanów. I to z wielką gorliwością! Św. Jan Paweł II mówił: “Takich będziecie mieli kapłanów, jakich sobie wymodlicie.” Nie ma więc co szukać kolejnych skandali z duchownymi w roli głównej, ale sumiennie i troskliwie przyłożyć się do modlitwy o świętość naszych kapłanów. A im oni będą świętsi, tym więcej owieczek przyprowadzą do Bożej owczarni, no i my więcej skorzystamy duchowo.
Dzisiaj ta modlitwa jest jeszcze bardziej potrzebna, bo coraz to słyszę – tu ksiądz chory, tam ksiądz chory…
Módlmy się też o swoją własną świętość, o to byśmy nie zmarnowali ani grama łaski, którą Boży Duch tak hojnie nas wyposaża, aby nasze – moje świadectwo życia, było autentycznym staniem pod krzyżem Chrystusa. Teraz, kiedy lęk o życie naszych bliskich i nasze własne chwilami nas paraliżuje i ograbia z nadziei, stańmy z wielką ufnością pod tym krzyżem naszych ograniczeń i bezradności – może i ze łzami w oczach, bo krzyż to nie sielanka, ale zapowiedź zwycięstwa i radości poranka zmartwychwstania!
Autor: Baldwin z Ford (? – ok. 1191), opat cysterski, następnie biskup
Ci, którzy przelali krew Chrystusa, nie zrobili tego, by zmazać grzechy świata… Ale nieświadomie przyczynili się do planu zbawienia. Zbawienie świata, które nastąpiło, nie zależało od ich mocy, ani woli, ani zamiarów, ani czynów, ale pochodziło z mocy, woli, zamiarów i działania Bożego. W tym wylaniu krwi bowiem nie tylko działała nienawiść prześladowców, ale także miłość Zbawiciela. Nienawiść zrobiła swoje dzieło nienawiści, a miłość sprawiła dzieło miłości. To nie nienawiść, ale miłość zrealizowała zbawienie.
Przelewając krew Chrystusa, nienawiść sama wylała się, „aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2,35). Także miłość, przelewając krew Chrystusa, rozlewała się, aby człowiek wiedział, jak bardzo Bóg go kocha: „nawet własnego Syna nie oszczędził” (Rz 8,32). „Tak Bóg bowiem umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał” (J 3,16).
Ten jedyny Syn został ofiarowany, nie dlatego, że Jego przeciwnicy tego pragnęli, ale z Jego własnej woli. „Umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13,1). Koniec, to śmierć przyjęta za tych, których kocha. Oto szczyt wszelkiej doskonałości, szczyt miłości doskonałej. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13).
Ja N. oddaję i poświęcam siebie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa Chrystusa; moją osobę i moje życie, moje uczynki, trudy i cierpienia, aby odtąd jedynie czcić, miłować i wielbić to Serce.
Mocno postanawiam należeć całkowicie do Niego i czynić wszystko z miłości ku Niemu, wyrzekając się z całego serca wszystkiego, co by Mu się mogło nie podobać.
Ciebie, o Najświętsze Serce, obieram jako jedyny przedmiot mojej miłości, jako obrońcę mego życia, jako rękojmię mego zbawienia, jako lekarstwo na moją słabość, jako naprawienie wszystkich błędów mojego życia i jako pewne schronienie w godzinę mej śmierci.
O Serce Jezusa pełne dobroci, bądź moim usprawiedliwieniem wobec Boga Ojca i odwróć ode mnie Jego sprawiedliwe zagniewanie.
O Serce pełne miłości, w Tobie pokładam całą moją ufność, ponieważ obawiam się wszystkiego ze strony mojej skłonności do czynienia zła, natomiast spodziewam się wszystkiego od Twojej dobroci.
Wyniszcz we mnie wszystko to, co może się Tobie nie podobać, albo sprzeciwiać. Niech Twoja czysta miłość tak głęboko przeniknie moje serce, abym nigdy nie zapomniał(a) o Tobie, ani był odrzucony(a) od Ciebie, o to błagam Cię przez Twoją dobroć.
Niech imię moje będzie zapisane w Tobie, ponieważ pragnę, aby największym moim szczęściem i radością było żyć i umierać jako Twój wierny sługa. Amen.
Dziewico Najświętsza, najmilsza i najchwalebniejsza Matko Boża, Nadziejo nasza!
Prosimy Cię, spraw, aby Twoja moc,
której udziela Ci Najświętsze Serce Twojego Syna, stała się naszym udziałem.
Wyproś nam, aby Jego miłość panowała w naszych sercach.
Niech On będzie naszym Ojcem, naszym skarbem, naszym stróżem,
naszym szczęściem, naszą miłością i naszym wszystkim.
Niech On będzie naszą podporą w słabościach, siłą w niemocy i pociechą w smutku.
O Najświętsze Serca – Jezusa i Maryi, naprawcie naszą niedoskonałość,
bądźcie wynagrodzeniem dla naszych uchybień,
rozpalcie nasze serca Waszą świętą żarliwością,
przemieńcie naszą oziębłość i opieszałość w Waszą gorejącą miłość.
Niech całym naszym szczęściem i jedyną radością
będzie nasze życie oddane Najświętszemu Sercu Pana Jezusa
przez dziecięcą służbę Jego Najświętszej Matce. Amen.
«I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo nakładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami nawet jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie». Łk 11, 46
Bądźcie na tym świecie nosicielami wiary i nadziei chrześcijańskiej, żyjąc miłością na co dzień. Bądźcie wiernymi świadkami Chrystusa zmartwychwstałego, nie cofajcie się nigdy przed przeszkodami, które piętrzą się na ścieżkach Waszego życia. św. Jan Paweł II
Niezmiernie dotykająca jest dzisiejsza Ewangelia, bo “biadanie” Pana Jezusa szczególnie odnosi się do tych, co uważają, że już złapali Pana Boga za nogi, do tych, co w swoich praktykach religijnych odhaczają kolejne “konieczne” modlitwy i pięknie mówią o Panu Bogu, a ich życie nijak się ma do tego co głoszą…
A jak wygląda moje serce w Bożych oczach? Czy i do mnie Pan Jezus nie mówi dzisiaj “biada ci”… bo bardziej troszczysz się o to co przyziemne i ulotne, a nie budujesz królestwa Bożego w swoim sercu, w swoim otoczeniu. Bo bardziej zabiegasz o względy i pochlebstwa ludzkie, a nie masz czasu pójść na chwilę adoracji przed Najświętszy Sakrament, by w ciszy świątyni oddać Panu należną cześć i Jemu się przypodobać…
Pan Jezus czeka cierpliwie… akurat czasu i cierpliwości starczy Mu na wieczności 🙂 bo to On jest Panem wszechświata. Tylko czy ja w tym swoim szaleńczym pędzie by być dobrą, a najlepiej najlepszą we wszystkim, nie przedobrzę i nie rozminę się gdzieś po drodze z tym, co naprawdę jest DOBRE i konieczne do mojego zbawienia…
Panie Jezu, mój Nauczycielu i Zbawco, z głębi swojego jestestwa, wołam o Twojego Ducha! Duchu Święty, bądź mi światłem i drogowskazem, bym zawsze dokonywała dobrych wyborów, bym zawsze starała się podobać przede wszystkim Bogu, bo ludzie przecież i tak będą gadać 😉
Cześć Ci oddaję najsprawiedliwszy mój Boże! Ty nie masz względu na osoby, stanowiska, pozycje społeczne, umiejętności i majętności. Ty widzisz moje szczere chęci i pragnienia, moje nieudolne, ale jednak starania… Tobie, Boże w Trójcy Jedyny, cześć, chwała i błogosławieństwo po wieki wieczne! Amen!
Pewien brat, który zgrzeszył, został wypędzony z kościoła przez kapłana, a wtedy abba Bessarion wstał i wyszedł razem z nim, mówiąc: „Ja także jestem grzesznikiem”…
Pewien brat zgrzeszył w Skete. Zwołano radę, na którą zaproszono abbę Mojżesza. Lecz ten odmówił przyjścia. Wtedy kapłan kazał mu powiedzieć: „Chodź, wszyscy na ciebie czekają”. Ten wstał i przyszedł z dziurawym koszem na plecach, który uprzednio napełnił piaskiem. Ci, którzy wyszli mu na spotkanie, zapytali się: „Co to ma znaczyć, ojcze?”. Starzec odpowiedział: „Moje winy ciągnął się za mną, a ja ich nie widzę. Jakże mógłbym sądzić dzisiaj winy bliźniego?” Słysząc to, nic już nie powiedzieli bratu i przebaczyli mu.
Abba Józef pytał się abba Poemona: „Powiedz mi, jak zostać mnichem?” Starzec mu odpowiedział: „Jeśli pragniesz znaleźć spoczynek na tym i przyszłym świecie, to powtarzaj sobie przy każdej okazji: Kim jestem? I nie sądź nikogo”.
Pewien brat pytał się abba Poemona: „Jeśli widzę grzech brata, czy powinienem go ukrywać?” Starzec odpowiedział mu: „W godzinie, kiedy skrywamy winy braci, Bóg także skrywa nasze, a w chwili, kiedy je rozgłaszamy, Bóg rozgłasza nasze”.