Autor: Św. Jan Chryzostom (ok. 345-407), kapłan w Antiochii, potem biskup Konstantynopola, doktor Kościoła
Po raz kolejny uczniowie stali się zabawką fal i burza, taka jak kiedyś (Mt 8,24), rozpętała się nad nimi. Jednak wtedy był z nimi Jezus, tymczasem teraz byli sami, pozostawieni samym sobie… Myślę, że Zbawiciel chciał ożywić ich ospałe serca – wśród niepokoju ożywił w nich pragnienie swojej obecności i sprawił, że wspominali Go w myślach. Dlatego nie przyszedł od razu na ratunek, ale „pod koniec nocy przyszedł do nich, krocząc po jeziorze”…
Piotr, jak zawsze impulsywny, wyprzedzając innych uczniów, rzekł: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!”… Nie powiedział: „Każ mi chodzić po wodzie”, ale „przyjść do siebie”, gdyż tak bardzo kochał Jezusa. To samo zrobił po zmartwychwstaniu – nie mógł płynąć powoli, jak pozostali towarzysze, ale rzucił się do wody, aby być pierwszym i dopełnić swojej miłości do Chrystusa… Zszedłszy z łodzi, Piotr zbliżał się do Jezusa, bardziej szczęśliwy z tego, że może iść do Niego, niż z faktu, że chodzi po wodzie. Jednak kiedy przekroczył granice niebezpieczeństwa, jakim było jezioro, uląkł się dużo mniejszego – wiatru. Taka jest ludzka natura – często po opanowaniu poważnego niebezpieczeństwa, upadamy pod mało ważnymi zagrożeniami… Piotr nie wyzbył się całej trwogi… pomimo bliskości Jezusa. Oznacza to, że nic nie daje fizyczna bliskość Chrystusa, jeśli nie jest się blisko przez wiarę. To właśnie podkreśla odległość, która dzieli mistrza i ucznia…
„Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” Gdyby więc wiara Piotra nie osłabła, wytrzymałby bez trudności powiew wiatru. Dowodem na to jest fakt, że Jezus złapał Piotra i potem wiatr się uciszył. Podobnie jak matka trzyma pod skrzydłami ptaszęta, zanim wyjdą z gniazda, a kiedy upadną na ziemię, podnosi je, tak samo Chrystus postępuje z Piotrem.
Źródło: Kazania do ewangelii wg św. Mateusza, nr 50, 1-2